sobota, 14 września 2013

Saga: Wybrani Tom 2 Trucizna Bogów Księga 5

                                           Księga 5
'Idź przed siebie, nie odwracaj się. Przeszłość zostaw za nami nie odkopuj starych ran. Przyszłość jest dla nas do zdobycia. Przeszłość nie ma sensu.'
                  Persefona Lied





Rozdział 1
Ścinawka Średnia, były pałac Jezuitów.
Dawniej w tym właśnie miejscu przebywali liczni jezuici, ale nie tylko. Opowiem wam coś czego nikt nie wie.
Bardzo dawno temu gdy ludzie walczyli między sobą o przetrwanie za pomocą kamieni żyli tutaj całkiem inni ludzie. Ludzie ? Nie potrafiłbym ich tak nazwać. Byli to wysłannicy kogoś o wiele gorszego od szatana. A zwał się on Irazjel.
Dawniej w tym właśnie miejscu znajdowała się wielka góra, w dolinie znajdował się pomnik Irazjela i jego Wielka Świątynia. W murach obecnego klasztoru znajdowała się wioska demonów którzy tam mieszkali.
Codziennie w różnych godzinach odprawiano tam czarne msze. Oddawano hołd Irazjelowi. Najpierw przy ołtarzu używano krew różnych zwierząt. Lecz z czasem ich Panu nie wystarczyła krew zwierząt. Gdy w tą dolinę przenieśli się ludzie w poszukiwaniu żywności używano ich krwi.
W różnych godzinach nocy ginęli ludzie. Najpierw w pełnię księżyca, potem dwie godziny później i ostatnia czarna msza odbywała się kolejne dwie godziny później.
Najczęściej w ofierze składano kobiety, dziewice. Nie wybierali byle jakich. Ich wiek musiał być określony. Nie mogły mieć mniej niż piętnaście lat, ale też nie więcej niż dwadzieścia lat.
Podczas odprawiania czarnych mszy mówiono pewien wiersz. Ale jaki ? Tego nikt nie wie. Jego treść znał jedynie sam Irazjel i jego prawa ręka. Odpowiadał go przed samym ołtarzem, i mówił go tak cicho, że słyszał go jedynie on sam i ofiara, która przed śmiercią wszystko widziała.
Parę lat później odkąd zaczęły ginąć kobiety z wioski, sprawą zainteresowali się ludzie. Nie tylko ludzie, ale i sam Bóg. W wiosce krążyły różne opowieści. Że to ludzie z piekieł każą złe kobiety. Że Pan zsyła na nich kary za to, że Go zdradzili.
Panu to się nie spodobało. Za winowajcę wziął Lucyfera. Kazał swoim aniołom przyprowadzić go przed jego obliczę. Lucyfer jednak wszystkiemu zaprzeczył. Powiedział, że o niczym nie wie, a także że żaden z jego Upadłych Aniołów nie zszedł z nieba aby oddawać mu hołd. Lecz Bóg mu w to wszystko nie uwierzył.
Dał mu czas na to, aby te wszystkie czarne msze przestały się odbywać. Inaczej ześle go do nicości. Lucyfer wiedział, że Bóg nie żartuje sobie. Dlatego zszedł na Ziemię, aby rozprawić się z winowajcami.
Wraz ze swoimi najwierniejszymi ludźmi udał się w miejsce odprawiania się czarnych mszy. Gdy dotarł do tego miejsca postanowił wszystko zniszczyć. Jak postanowił tak właśnie zrobił. Zniszczył ołtarz, wioskę demonów, ale nigdy nie znalazł Irazjela i jego prawej ręki.
Po wiosce, jej mieszkańcach i ołtarzu nie zostało ani śladu. Lucyfer wrócił do Czarnych Sal,a czarne mszy ustały.
Parę lat później do wioski przybyli Jezuici wraz z Siostrami Zakonnymi. W dawnej wiosce wybudowali swój Pałac. A w miejscu gdzie kiedyś odprawiano czarne msze zasadzili parę drzew i zrobili ławkę.
Było to bardzo piękne miejsce. Lecz Pałac był nawiedzany przez byłych mieszkańców. Wiele osób umarło tam na zawał serca przestraszeni czyjąś obecnością. Parę lat później w Pałacu zostali tylko Jezuici.
Po drugiej wojnie światowej Pałac przejęli ludzie, którzy tam zamieszkali. Z Pałacu stał się blok mieszkaniowy dla ludzi.

Paręnaście lat po tych wydarzeniach siedemnastoletnia dziewczyna była nawiedzana w nocy. O trzeciej nad ranem demony łapali ją za różne części ciała i próbowali wywabić ją z domu.
Pewnego dnia gdy owa dziewczyna nie mogła zasnąć postanowiła zobaczyć co w nocy dzieje się w Parku. Na siebie założyła jedynie ciemną bluzę i ciemne spodnie. Jasne włosy związała w koński ogon. Ubrała buty i wzięła latarkę. Po cichu wymknęła się z domu i skierowała prosto w park.
Zaświeciła latarkę i powoli schodziła po starych schodach w miejsce dawnego odprawiania czarnych mszy. W pewnej chwili coś poruszyło się krzakach. Poświeciła tam, ale nic nie znalazła.
Pomyślała więc, że to kuna, albo inne nocne zwierzę. Wzięła głęboki wdech i poszła dalej. Nie wiedziała, że zbliża się północ. W pewnym momencie znowu coś poruszyło się w krzakach, ale z innej strony.
-Jest tu ktoś ?-powiedziała lekko zachrypniętym głosem od strachu.
Odpowiedziała jej cisza. Stwierdziła, że da sobie spokój. Chwilę później coś z tyłu mocno uderzyło ją w głowę. Upadła na ziemię i już nikt nigdy nie wiedział co się z nią stało.















Rozdział 2 - Zoro Cross
Poczułem jak moje ciało przechodzi dreszcz. Nie taki zwyczajny. Był...dziwny. Moje płuca, serce i wątroba dali mi znak, że nie lubią tego uczucia. Było mi nie dobrze. Miałem ochotę zwymiotować, ale powstrzymała mnie myśl, że jesteśmy już na miejscu. Zaraz po oddycham świeżym powietrzem.
-Ichii -powiedziałem pochylając się i opierając ręce na kolanach- nienawidzę teleportować się w inne miejsce.
-Co z tobą, Zoro ?-spojrzałem spode łba do góry. Kyrrie popatrzył na mnie z uśmiechem na ustach.-Jesteś macho. Takie sprawy nie powinny sprawiać ci kłopotów.
Wziąłem głęboki wdech, a potem wydech. Powtórzyłem to parę razy. Świerze powietrze. Tak to na pewno mi pomorze.
-Skończyłeś ?-popatrzyłem na Kyrrie'go -Nie każdy jest wampirem tak jak ty. Niektórzy w porównaniu z tobą mają narządy wewnętrzne. Tak. Na myśli mam też krew.
Kyrrie roześmiał się głośno. Spojrzał na mnie roześmianymi czarnymi oczyma i powiedział:
-No wiesz. Krew mam. Serce mam. Płuca...nie jestem pewien nigdy się nie męczę i nie potrzebuję tlenu by oddychać. Żołądek mam, bo przecież mogę żywić się normalnymi posiłkami. A skoro mam żołądek to mam i jelita. Reszty narządów wewnętrznych nie znam.
-To dlaczego ty nie odczułeś tego tak jak ja ?-zdziwiłem się
-No bo jestem wampirem -Kyrrie uśmiechnął się.-Ale jeżeli to cię pocieszy to Kera i Marco zwymiotowali-palcem pokazał na swoje uszy.
-Czasem chciałbym być wampirem.
Kyrrie znowu się roześmiał. Usiadł na podłogę obok mnie i popatrzył na mnie. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zrezygnował. Ciekawe co chciał powiedzieć. Po chwili znowu otworzył usta i powiedział:
-Jeżeli chcesz to mogę cię zaprowadzić do baru. Posłuchamy co się wydarzyło w czasie gdy nas nie było. Weźmiemy ze sobą Kerę i Marca. Świerze powietrze dobrze nam wszystkim zrobi. A szczególnie wam.





* * * * * * * * *
Siedziałem wraz z Kerą, Markiem, Kyrrie'im w barze na granicy NordMaru i Krain Centralnych. Było to całkiem blisko od naszej 'rezydencji'.
Cały bar zrobiony był z drewna. Na dole znajdował się bar, kuchnia i pomieszczenie gospodarcze. Na piętrze znajdowały się pokoje do wynajęcia, a na drugim piętrze mieszkał właściciel wraz z żoną, dwoma córkami i synem.
Miałem nadzieję, że odpocznę tutaj od wszystkiego. Wiedziałem, że gdy tylko tutaj przybędę nasze treningi będą coraz częściej. Zamówiłem sobie whisky, Kera i Marco drinki, a Kyrrie poszedł w moje ślady.
-Dla mnie tiramisu-usłyszałem za mną głos Reny.-Bez alkoholowe tiramisu.
-Co ty tutaj robisz ?-zapytała ją Kera.
-Chcę was ostrzec. A raczej ciebie Zoro, przyszli po ciebie.
W tym momencie gwałtownie otworzyły się główne drzwi. Do środka weszło dziesięciu ludzi. Byli uzbrojeni w topory, miecze, sztylety, krótkie i długie noże. Ubrani w lekkie zbroje. Nie widziałem ich ponieważ patrzyłem się w whisky, ale bardzo dobrze ich znałem. Siedmiu chłopaków i trzy dziewczyny.
-Kto to ? -zapytała cicho Kera
-To ?-powiedziałem ze śmiechem w głosie-To są ludzie którzy uważają się za łowców nagród. Są bardzo znani.
-Myślisz, że cię nie słychać ?-zapytała mnie jedna z kobiet
-Wiem kogo szukacie-lekko odsunąłem się.-To mnie szukacie-odwróciłem się w ich kierunku.-Jeżeli jesteście tacy dobrzy za jakich się uważacie to sobie mnie weźcie.
-Brać go !-krzyknął jeden z łowców i wyciągnął wielki topór.
-Nie wtrącajcie się-powiedziałem siadając na ladzie.
-Nie zamierzałem-powiedział Kyrrie.
Wstałem i czekałem na ich ruch. Wszyscy rzucili się na mnie. Tak, to według mnie największy z błędów jaki mogli popełnić. Teraz to będzie kaszka z mlekiem dla mnie.
Pierwszego z nich kopnąłem w twarz i poczułem, że pod stopą pęka mi jakaś kość. Nogą zaczepiłem o dzbanek z piwem podrzuciłem go sobie do góry i rzuciłem w kolejnego napastnika. Trzeci chciał uciąć mi nogi, dlatego machał długim mieczem pod moimi nogami. Robiłem zwinne uniki, aby nie trafił. W pewnym momencie odbiłem się mocno jedną nogą i zrobiłem obrót a wolną nogą kopnąłem go w twarz. A on zatoczył się do tyłu.
Potem do ataku wkroczyli wszyscy. Rzuciłem się w nich z otwartymi ramionami. Powaliłem ich na ziemię i leżałem na jednym z przeciwników. Usłyszałem jak coś przecina powietrze i z siłą leci na mnie. Przeturlałem się po ziemi i topór wbił się w leżącego przeciwnika. Większość jego krwi poleciała na mnie.
Stanąłem na rękach, aby odbić się i wstać. Ale ktoś uderzył mnie w ręce ostrzem i upadłem na podłogę. Spojrzałem do góry i zobaczyłem, że nadchodzi jakaś kobieta z wyciągniętym długim nożem. Z przeciwka biegł chłopak z kolejnym nożem. Przeczołgałem się pod jej nogami i wbili sobie do ciał noże.
Wstałem i poczułem, że coś wbiło się w moje plecy i z impetem pociągnęło mnie do siebie. Poleciałem, ale zaparłem się nogami. Złapałem za linę i pociągnąłem mocno. Kobieta wbiła się w rogi jelenia które wisiały nad barem.
Została mi jedna kobieta i dwóch chłopaków. Schyliłem się i podniosłem z podłogi dwa noże leżące obok nieżyjącego chłopaka. Odchyliłem się i rzuciłem nimi w biegnącego chłopaka.
W moim kierunku biegła kobieta. Rozstawiłem szeroko nogi i czekałem aż do mnie dobiegnie. Dlaczego oni wszyscy biegną, a nie chodzą ? Gdy była już koło mnie odwróciłem się wokół niej, złapałem ją za rękę odwróciłem się z nią i rzuciłem w kierunku chłopaka z dużym toporem. Nabiła mu się na ostrze.
-Irazan -powiedziałem, a wokół niego wybuchł ogień.-Kto was przysłał ?-zapytałem go.
Chłopak uśmiechnął się i podciął sobie gardło. Spojrzałem zdziwiony na niego. To byli jedni z tych co wolą śmierć niż zdradzić kto ich przysłał.
-I właśnie dlatego ich wynajęłam-usłyszałem głos, który nienawidziłem. Lindana. Spojrzałem w kierunku, z którego dochodził ten głos. Siedziała sobie jak gdyby nigdy nic.-Tak Zoro. Zawsze byłam z ciebie dumna. Gdy ich przysłałam wiedziałam, że dasz radę. Wiedziałam, że jesteś zdolny. Szkoda jedynie, że będę musiała cię zabić.
-Czego chcesz ?-zapytałem ją z wrogością w głosie.
Lindana jedynie roześmiała się i zniknęła. Był to jedynie jej myśl. Szkoda. Ale co ona chce tym osiągnąć, że nasyła ich na mnie ? Dlaczego teraz mnie nie zabiła ? Miała większe szanse. Czasem naprawdę jej nie rozumiałem.








Rozdział 3 - Persefona Lied

Idź przed siebie,
Nie odwracaj się.
Przeszłość zostaw za nami,
Nie odkopuj starych ran.
Przyszłość jest dla nas do zdobycia.
Przeszłość nie ma sensu.

Czegoś brakuje mi w tej piosence. A może wyszedł mi z tego wiersz ? Sama nie wiem. Najchętniej popracowałabym teraz nad wierszem Zora, ale obiecałam mu, że zrobimy to razem. Szkoda. Moja wersja pewnie byłaby lepsza. Roześmiałam się. A w sumie jednak nie. Wszystko co robi Zoro jest lepsze. Przynajmniej tak myślę.
Usłyszałam, że ktoś puka do moich drzwi. Może to Zoro przypomniał sobie o wierszu ? Nie, on nie puka.
-Proszę-powiedziałam wesoło.
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale...
-Wy ludzie jesteście dziwni-zwróciłam się do pokojówki.-Najchętniej to przepraszalibyście za to, że żyjecie. Nie rozumiem was.
-Ale tak nas uczono-pokojówka wbiła wzrok w podłogę. Najwyraźniej tak ją uczono w domu.
Westchnęłam i powiedziałam:
-Coś się stało ?
-Nie. Przyszłam zapytać czy poza krwią chce pani zjeść coś jeszcze.
-Nie chcę dzisiaj krwi-pokojówka popatrzyła na mnie jak na idiotkę.- Piłam już. Poproszę szklankę soku mangowego. Dwie pomarańcze, mango i parę brzoskwinek. Ale to na deser-uśmiechnęłam się do niej.-Tak wiem jestem dziwna. Najpierw zamawia się kolację potem coś na potem. Więc na kolację to co będą jeść wszyscy.
-Ale każdy mi mówi, że zjedzą wszystko to co będzie. Więc pomyślałam, że pani nam powie co chce pani jeść.
Zastanowiłam się przez chwilę.
-W takim razie może pieczony kurczak ?
-Coś jeszcze pani chce ?
-Nie chcę wam robić kłopotów więc poproszę jedynie do tego jakiś chleb, sałatkę i może ziemniaki.
-Dobrze-pokojówka uśmiechnęła się do mnie pokłoniła, wyszeptała do widzenia i chciała już iść.
-Chwileczkę !-krzyknęłam-Jak masz na imię ?
-Izabella.
-Więc dziękuję ci Izabello. Miłego wieczoru.
-Dziękuję i do widzenia-zamknęła za sobą drzwi i poszła.
Miła jest, ale tak jakby przestraszona. Ciekawe czy chodzi tutaj o kłopoty w domu czy o coś innego. Zapytam kogoś potem.
Odwróciłam się do tyłu. Spojrzałam w lustro. Palcami dłoni przerzedziłam swoje długie, czerwone włosy. Spojrzałam w swoje czerwono-krwiste oczy. Podobały mi się takie jakie są. Nie potrafię zrozumieć innych wampirów, którzy wstydzą się takich oczu, albo boją się, że po oczach ich poznają. Twoje oczy, twoja sprawa.
W ogóle się nie malowałam. Byłam naturalna. Nauczyłam się być taką od Mico, ona zawsze była najbardziej naturalną osobą jaką znałam. Teraz zaczęła się malować. Natura obdarzyła mnie długimi rzęsami, i oliwkową karnacją skóry. Ciekawe jakie miałabym oczy gdyby nie były czerwone ? Czasem robiłam sobie czarne kreski na oczach. Ale to tylko gdy nadarzała się wyjątkowa okazja. Moim zdaniem byłam…po prostu ładna. Czasem zazdrościłam urody Lya’i, a ostatnio nawet Mico i Angelicce. Wiem jednak, że miałam najpiękniejsze usta z wszystkich dziewczyn jakie znam. Uśmiechnęłam się z tego powodu.
Usiadłam przed lustrem i uśmiechnęłam się. Czas sprawdzić czy umiem się malować. Najpierw pomalowałam się jasno-różowym cieniem do oczu, potem narysowałam sobie kreski na powiekach, pomalowałam rzęsy tuszem. Na policzki dałam trochę różu i zaczęłam szukać sobie ciuchów. Po chwili wygrzebałam z szafy niebieskie rurki, biały t-shirt i białą bluzkę. Ubrałam wszystko na siebie, rękawy bluzeczki podciągnęłam do łokci, na stopy ubrałam balerinki. Spojrzałam w lustro i uśmiechnęłam się. Byłam zadowolona z tego co zobaczyłam.
Pozostały jeszcze tylko włosy. Przeczesałam je szczotką do włosów. We włosy wgniotłam piankę do włosów i wysuszyłam je. Teraz jeszcze bardziej przypominają loki. No to na kolację jestem gotowa.
-Persefona pamiętasz co mi obiecałaś ?-drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie, a w nich stanął Zoro.
-Tak, pamiętam-odpowiedziałam mu.
-Więc co ty na to, aby…-Zoro spojrzał na mnie i umilkł na chwilę-A ciebie co Lya złapała ?
-Nie po prostu raz w życiu chciałam poczuć się śliczna -odpowiedziałam mu i spuściłam wzrok.
-Ale ty już wcześniej byłaś śliczna. Teraz jesteś piękna.-słyszałam, że Zoro przemieszcza się i siada gdzieś koło mnie-Jeżeli mi nie wierzysz to zapytaj się kogo chcesz.
Spojrzałam na niego. Patrzył na mnie uśmiechnięty. Tak, na zawsze będziemy się razem przyjaźnić.
-Dzięki- wyszeptałam.
-Tylko nie płacz. Zniszczysz swoje dzieło i jak ja mam cię potem zaprezentować ?
Uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego.
-Dzięki-powtórzyłam.
-A tym razem za co ?-Zoro najwyraźniej był zdziwiony tym, że po raz kolejny powiedziałam ‘dziękuję’.
-Po prostu za to, że jesteś. I dziękuję też za to, że zawsze byłeś.
-Zawsze się wspieraliśmy. No prawie. Kiedyś przed sobą uciekaliśmy. Ale to bez znaczenia.-Zoro ujął moją twarz w dłonie i powiedział cicho:-Pamiętaj na mnie zawsze możesz liczyć.-pocałował mnie lekko w policzek.
Uśmiechnęłam się i znowu się do niego przytuliłam. Tak, wiem, że zawsze mogę na ciebie liczyć, i że zawsze będę mogła na ciebie liczyć. Po prostu potrzebowałam potwierdzenia.
-A tak w ogóle to co z tą naszą piosenką ?-zapytałam po chwili milczenia
-A tak w ogóle to nie jest piosenka tylko wiersz-Zoro uśmiechnął się lekko.
-Dobra mniejsza.-poprawiłam włosy dając je za uszy-Więc co już mamy ?
-Przypomnę ci moja zła przyjaciółko.
Podnieśmy nasze ręce, rozpalone ogniem
Mamy w ręku palący się ogień.
A my będziemy to wszystko palić
Pozwolę wam to wszystko palić
Mam zamiar pozwolić wam to wszystko palić
Niech to wszystko się pali
-Gdybym była wierszem jak bym się zrymowała ?-rozmyślałam głośno
Zoro roześmiał się.
-A ponoć to ja mam dziwne pomysły-powiedział po chwili.
-No co, myślę-uśmiechnęłam się.
-A może zrobimy z tego piosenkę i nagramy teledysk ? Byłbym świetnym aktorem.
-Kiepski byłby z ciebie aktor. Ty nawet dwóch zdań nie umiesz się na pamięć nauczyć.
-Dobra wracając do wiersza-Zoro był chyba lekko wkurzony. No, ale cóż prawda to prawda.
-W porządku zapal płomień. Rozpalmy nasze dusze palącym się ogniem. Co ty na to ?
-Łał napisaliśmy już chyba wszystko-Zoro uśmiechnął się, a ja rzuciłam w niego pierwszą rzeczą jaka wpadła mi w ręce.
-To co ja mam to wszystko napisać ?
-Ja napisałem większą część.
-Może dodamy coś związanego z nami ? Na przykład: Jesteśmy ciągle dziećmi, dziećmi nocy.
-Ponieważ naszym żywiołem jest ogień. Jesteśmy na właściwej drodze, tak na właściwej drodze.
-O mózgownica ci się włączyła. Przynajmniej może w końcu coś z tego będzie.
-Zaraz zaczniesz sam to wszystko pisać. Bo ja spojrzę w lustro, ewentualnie cię spalę-spojrzałam zła na niego. Najpierw chce abym mu pomogła, potem ma problem, że mu pomagam.
-Wiem, że gdy teraz spojrzysz w lustro zechcesz to wszystko spalić, pozwolę ci to wszystko spalić, pozwolę ci to wszystko palić. Tak Persefono Lied jesteś genialna !-Zoro wstał przytulił mnie i uśmiechnął się szeroko. –Jeszcze tylko to ułożyć w logiczną całość.
-Mi dalej coś w tym nie pasuje. Bo w sumie wymyśliłam tak:
Jesteśmy ciągle dziećmi, dziećmi nocy
Chcemy wszystko palić
Ponieważ naszym żywiołem jest ogień
Jesteśmy na właściwej drodze, tak na właściwej drodze
Wiem, że gdy teraz spojrzysz w lustro
Zechcesz to wszystko spalić
Pozwolę ci to wszystko spalić
Pozwolę ci to wszystko palić
Podnieśmy nasze ręce, rozpalone ogniem
Mamy w ręku palący się ogień.
A my będziemy to wszystko palić
Pozwolę wam to wszystko palić
Mam zamiar pozwolić wam to wszystko palić
Niech to wszystko się pali
-Tak jakby brakowało w tym wszystkim początku, i środka -wyraziłam swoje zdanie głośno.
-Też mam takie wrażenie. Ale w sumie nic już nie wymyślimy. Jestem głodny -powiedział Zoro i wstał.
-Tak, ja też. Idziemy na kolację ?
-Idziemy. Chodź.-wstałam i wyszłam wraz z Zorem z mojego pokoju.
Przed nami szedł Kyrrie i Marco. Śpiewali różne piosenki. Nie zbyt im wychodziło, ale robili to dla śmiechu.
-Gdy jest świt, trzymamy w górze ręce. Gdy zbliża się mrok chcesz być właśnie tu. Tu gdzie my. Wzywamy cię, słyszysz nasze wołanie ? Cofnij się, nie jest źle. Mam nadzieję, że nas usłyszysz. Mam nadzieję, że podniesiesz do góry ręce-śpiewali.
-Mam !-krzyknęłam i zaczęłam mówić cały wiersz:
Gdy nie widać już słońca
Podnosisz do góry ręce
Rozpalone ogniem
W porządku, zapal płomień
Rozpalmy nasze dusze palącym się ogniem.

Jesteśmy ciągle dziećmi, dziećmi nocy
Chcemy wszystko palić
Ponieważ naszym żywiołem jest ogień
Jesteśmy na właściwej drodze, tak na właściwej drodze

Słyszysz ? Wzywam cię
Tak, to ja twój wewnętrzny ogień
Wiem, że chcesz to wszystko spalić
Tak, pozwolę ci to wszystko palić

Wiem, że gdy teraz spojrzysz w lustro
Zechcesz to wszystko spalić
Pozwolę ci to wszystko spalić
Pozwolę ci to wszystko palić

Podnieśmy nasze ręce, rozpalone ogniem
Mamy w ręku palący się ogień.
A my będziemy to wszystko palić
Pozwolę wam to wszystko palić
Mam zamiar pozwolić wam to wszystko palić
Niech to wszystko się pali
-Wow.-skomentował wszystko Zoro-Serio wyszła nam z tego piosenka.
-Taak.-uśmiechnęłam się szeroko.-A tak w ogóle to co cię nakłoniło do wierszy ?
-Po prostu mam wrażenie, że to jest coś zakazanego. To co teraz napisaliśmy, ale jednocześnie zapomnianego. Miałem wrażenie, że tylko my damy radę to zrobić.
-Co masz na myśli ?-zapytałam go zdziwiona
-Słyszałaś kiedyś o czarnych mszach w Polsce ?-kiwnęłam głową w odpowiedzi-Myślę, że to co teraz napisaliśmy to jest właśnie to całe zaklęcie które wypowiadali ci wszyscy szamani.
Wytrzeszczyłam oczy. To nie możliwe. Nikt nie znał treści tego zaklęcia, ani tym bardziej kto go mówił.
To co teraz zrobiliśmy…o tym nikt nie może się dowiedzieć.






1 komentarz:

  1. W końcu się dowiedziałem jak brzmi w pełni wiersz Zora i Persefony. Fajny jest ^.^

    OdpowiedzUsuń