piątek, 8 czerwca 2012

Księga 4


                                         księga 4

 "-Dlaczego Kyrrie'go nie zapytasz ?-zapytał ponownie biorąc do ręki kamienie
-Słuchaj-powiedziałam powoli. Co jak co, ale Ichii nadal mnie lekko irytował-Nie chcę go zranić.
Tego było dla niego za wiele. Wstał i żeby rozładować nagły przypływ energii zaczął rzucać kamienie do rzeki. Oczy mu zaczęły świecić dziwnym, żółtym blaskiem. W końcu powiedział:
-Ale mnie to możesz ranić ?
-Ichii posłuchaj...-zaczęłam, ale przerwał mi
-Żadne Ichii ! Przychodzisz tu i dajesz mi złudne nadzieje, że może jednak coś będzie. Mogłaś najpierw coś przemyśleć a nie od razu przychodzić !
-Ale jak miałabym twoim zdaniem to niby zrobić ?-zapytałam wstając
Popatrzył chwilę na mnie i znowu zaczął rzucać kamieniami. Po paru minutach, które wydały się wiecznością powiedział:
-Widzę, że ranienie innych ludzi przynosi ci radość.
-Co ?-zapytałam nie rozumiejąc o czym on mówi.
Szybko jednak przypomniałam sobie jak zaczęłam nagle się śmiać z tego, że Lya będzie cierpieć. Z tego, że zadam jej ból. "
          (Mico Cross & Ichii Rodriqez)


   Szłam dalej na spotkanie z Ichii'm. Uśmiechnięta i zadowolona z faktu, że Lya może pierwszy raz pocierpieć w swym bardzo dziwnym życiu.
   Nagle zatrzymałam się i energicznie potrząsnęłam głową.
Nie ! Jej zlodowaciałego i samolubnego serca nic nie poruszy. Nawet strata Ichii'ego. Wiedziałam o tym za dobrze.
   Skierowałam się prosto na tamę. Wprawdzie nie ma tam tamy. Ale z tego co wiem(a z historii wiem naprawdę mało) kiedyś była tam tama. Stąd też i nazwa. Żadne przedsiębiorstwo jej nie wybudowało, tylko chłopaki z wsi, aby powiększyć wodę w rzece. I żeby mieli gdzie popływać.
   Jest to bardzo piękne miejsce. pamiętam, że jak się tutaj prze prowadziliśmy razem z Persefoną spędzaliśmy tu każdą wolną chwilę. 
   Siadałyśmy na schodach. Schody to pozostałość po moście poniemieckim. Z tego co wiem to był most dla pieszych. Potem go zburzono. A raczej wysadzono. Są tu dowody tego, że naprawdę tak było. W rzece leżą pozostałości po moście.
   Ledwo się wchodzi, albo przy najmniej jest się w pobliżu tego miejsca można być pewnym, że to tutaj. Z każdej strony to miejsce otaczają drzewa. 
   Już teraz wszystko rozkwita. Za parę tygodni znowu będę tu prze siadywać. Coś dziwnie zawsze przyciąga mnie ku temu miejscu. 
   Nie myliłam się idąc prosto tutaj. Ichii siedział na samym szczycie schodów i wpatrywał się w coś na przeciwnym brzegu. Skierowałam się prosto do niego. 
"Cii jeszcze ją spłoszysz-usłyszałam głos Ichii'ego w mojej głowie."
"Kogo ? -zapytałam nic nie rozumiejąc"
"Wiewiórkę-usłyszałam ponownie jego wesoły głos."
Uśmiechnęłam się szeroko. Co jak co, ale wiewiórki są bardzo, ale to bardzo słodkie. Nie mogłam się oprzeć i cichutko pobiegłam do Ichii'ego, aby spojrzeć na tego słodkiego zwierzaczka.
   Była tam. Piękna, ruda wiewiórka. Pewnie szukała orzechów, które zakopała zeszło rocznej jesieni. po chwili popatrzyła się na nas. Albo raczej na mnie. A po chwili już jej nie było. No nie dziwię się jej. każde zwierze boi się wampirów i innych, pół-umarłych.
-Tato, kup mi taką-powiedział z westchnie niem.
Ichh roześmiał się i gardłowo. Ale szybko spoważniał.
-Po co przyszłaś ?-zapytał patrząc na mnie
Westchnęłam. Najwyraźniej nie cieszył się z tego, że przyszłam.
-Muszę z tobą porozmawiać-powiedział w końcu i popatrzyłam na niego, patrzył się jakoś podejrzanie.-Nie wiem dlaczego coś dziwnie ciągnie mnie do ciebie i Kyrrie'go.
-Aha i dlaczego przyszłaś z tym do mnie ?-zapytał siadając na podpórce od byłego mostu
-Bo muszę wiedzieć, dlaczego tak jest-odparłam siadając.
-Dlaczego Kyrrie'go nie zapytasz ?-zapytał ponownie biorąc do ręki kamienie
-Słuchaj-powiedziałam powoli. Co jak co, ale Ichii nadal mnie lekko irytował-Nie chcę go zranić.
Tego było dla niego za wiele. Wstał i żeby rozładować nagły przypływ energii zaczął rzucać kamienie do rzeki. Oczy mu zaczęły świecić dziwnym, żółtym blaskiem. W końcu powiedział:
-Ale mnie to możesz ranić ?
-Ichii posłuchaj...-zaczęłam, ale przerwał mi
-Żadne Ichii ! Przychodzisz tu i dajesz mi złudne nadzieje, że może jednak coś będzie. Mogłaś najpierw coś przemyśleć a nie od razu przychodzić !
-Ale jak miałabym twoim zdaniem to niby zrobić ?-zapytałam wstając
Popatrzył chwilę na mnie i znowu zaczął rzucać kamieniami. Po paru minutach, które wydały się wiecznością powiedział:
-Widzę, że ranienie innych ludzi przynosi ci radość. 
-Co ?-zapytałam nie rozumiejąc o czym on mówi.
Szybko jednak przypomniałam sobie jak zaczęłam nagle się śmiać z tego, że Lya będzie cierpieć. Z tego, że zadam jej ból.
-Ty się porostu bawisz-kontynuował.-Bawisz się tym, że inni mogą cierpieć. 
-To wcale nie tak !-próbowałam się obronić
Ichii zaczął schodzić po schodach. Najwyraźniej jego złość weszła w górę i nie chciał zrobić mi krzywdy.
-Zoro miał rację-zatrzymał się na chwilę.-Miał rację w tym, że mogę wybić sobie ciebie z głowy. 
-Aha a więc to wszystko przez Zora-powiedziałam wściekła !
Ichii zaczął iść dalej. Dobrze wiedział, że go usłyszę.
-Na początku go zignorowałem, ale teraz...-zastanowił się-mój błąd !-krzyknął do mnie i zniknął idąc jedną z drug.
Opadłam na nogi. Nie mogłam znieść tego, że ktoś mi się wymknął tego było dla mnie za wiele ! Musiałam rozmówić się z Zorem.
   Stanęłam na nogi i pomyślałam co zrobić, aby nazbierać sił na walkę z Zorem. Po chwili bardzo dobrze wiedziałam co muszę najpierw zrobić. 
   Oczy znowu miałam czarne jak węgiel. Jak w ten dzień gdy zabiłam Demona. W tej postaci czułam się najlepiej na świecie. 
   Przybliżyłam swoje nogi do krawędzi i po chwili szybko rozbiegłam się. Byłam pewna, że dam radę przeskoczyć rzekę. Miała odległość może z osiem metrów jak nie więcej. Wyciągnęłam ręce przed siebie, aby złapać się najbliższego drzewa. Stanęłam na nim i skoczyłam prosto na drogę. 
   Znajdowałam się na drodze, która skrócała dojazd do Kościoła Bożego Ciała z byłym klasztorem jezuitów. Teraz nie ma tam żadnego klasztoru. Mieszkają tam ludzie. 
   Spojrzałam na drogę w kierunku Kościoła i skrzywiłam się mimowolnie. Nie ! Tam nie pójdę ! Za dużo tam ludzi się znajduje. 
   Skręciłam w kierunku drogi do lasu. Byłam pewna, że jakiś człowiek na pewno tam poszedł. I nawet długo szukać nie musiałam. Jakiś grzybiarz siedział sobie na małym kamieniu. Albo raczej na głazie. podeszłam do niego. Był to miły człowiek w wieku około trzydziestu-dziewięciu lat. Nikt stąd. 
   Nie zwróciłam uwagi na to, że miło się do mnie odnosił. Od razu zaatakowałam go. Moje kły szybko natrafiły na jego aortę. Wypiłam wszystko. Byłam pewna, że ani trochę krwi się nie wylało.
   Kątem oka zobaczyłam, że z góry schodzą najprawdopodobniej jego towarzysze. Byli nie dalej więc szybko odskoczyłam do tyłu i zakryłam dłonią usta, że udać prze straszoną tym co się stało. 
   Szybko zeszli i pytali się "Czy nie wiesz co się stało ?" "Nie widziałaś nikogo ?" na wszystko od powiedziałam "nie" i zbliżyłam się do nich twierdząc, że strasznie się boję. 
   Gdy byłam dostatecznie blisko skręciłam wszystkim trzem kark jednym ruchem. Rozglądnęłam się w okół sprawdzając czy nie ma żadnych kobiet, ani nikogo innego. Nie było więc zabrałam się za jedzenie. 
   Po czym wstałam i otrzepałam ubranie. 
-Patrzcie Zoro z Ichii'm co zrobiliście !-krzyknęłam otrzepując ubranie-Jeszcze sprawdzę czy nie ma w pobliżu innych. A potem wrócę i się z wami policzę !
Pobiegłam szybko w kierunku lasu. Biegłam pod górę nie czując zmęczenia. Chciałam jeszcze kogoś zjeść. Dawno nic nie piłam. Muszę to zrobić.
   Znalazłam jeszcze z trzech. A po pół godzinie zaczęłam wolniutko iść do domu. Nigdzie się nie spiesząc. Okrężną drogą.




                 ****************Historia rodu Lindów*********************


   Aby zrozumieć życie Angeliccy trzeba najpierw skrócić jej historię. Historię jej rodziny, albo raczej rodu. Początki są dalekie. I nie można mówić tu o jednej osobie. I jednym kraju na Ziemi. 
Więc zanim poznacie życie z punktu widzenia szalonej Angeliccy Lind opowiem wam jej historię.


   Historia jej rodu zaczyna się w VIII wieku, kiedy założycielka całego rodu Gabriela urodziła pod lipą dwójkę małych dzieci. A że pod lipą to jeszcze było do zniesienia, ale wyglądali całkiem inaczej ! Chłopiec-Eragon miał czarne włosy i szkarłatne oczy nisko osadzone w swojej pięknej twarzy. Dziewczynka-Elisa natomiast miała  rude włosy. Oznakę bycia wiedźmą. Matka dobrze wiedziała, ze przez to może stracić wszystkich. Pochodziła z Niemiec, a dzieci urodziła w Norwegii. Nie miała innego wyjścia więc wzięła ich ze sobą. Po drodze spotkała strasznie starą kobietę, która zaoferowała jej pomoc. 
    Szybko potem przekonała się, że to czarownica. I, że miała w tym swój własny cel. Cel, który prze śladował jej własną rodzinę. 
   Obok swego domu czarownica w ciągu jednego dnia wybudowała im piękny dom. Na drzwiach wisiała tabliczka z nowym nazwiskiem ich rodu. "Lind" co z norweskiego oznaczało lipa.
   Mieszkali w malutkiej wiosce, gdzie nikt nie zwracał na nich uwagi. Wszyscy bali się czarownicy, i w głębi duszy dziękowali, że znęcać się będzie na Lindach.
   Eragon gdy tylko nauczył się chodzić zaczął przychodzić do czarownicy. Chciał też umieć czarować, choć sam nie posiadał żadnej zdolności magicznej. Raz gdy matka zakazała mu tam chodzić Elisa złamała nogę. Więcej mu nie broniła.
   Gdy mieli piętnaście lat, a czarownica Johanne około stu-dwudziestu Eragon wkroczył do domu z radosną nowiną, że będzie czarodziejem. Ani Gabriela, ani Elisa mu nie uwierzyły. Szybko pożałowały.
   Eragon miał złożyć ofiarę. W dzień przesilenia letniego, gdy najdłuższy jest dzień, a najkrótsza jest noc wszystko miało się dopełnić. 
Czarownica na środku wielkiej polany przywołała Duchy Ziemi. Zebrały się mroczne elfy,które uderzały rytmicznie w bębny.  Na końcu polany przywiązana do drzewa była siostra Eragona-Elisa
Po trzech minutach od rozpoczęcia gry na bębnach na środek polany wkroczył Eragon. Cały goły w różne dziwne, czerwone wzory na całym ciele.
Usiadł, a raczej klękał na samym środku, a bębny mocniej rozchodziły się echem. 
Odmówił jakieś dziwne słowa i z ziemi zaczęły wypełzać różne, dziwne stworzenia. 
Stanęły w okół niego i przez, krótką chwilę mówiły z nim. Rozbłysły w nim rażące promienie, a one poszły w kierunku Elisy. Eragon nie przestawał. W ogóle nie interesował się losem swojej siostry. 
Potwory szybko zaczęły podchodzić bliżej. Jeden wyprzedzał drugiego. Tylko po to, żeby być pierwszym przy ciele ofiary. W ciągu pięciu minut wszyscy zabawili się jej ciałem. Elisa krzyczała a po chwili dała sobie spokój wiedząc, że nikt tej nie słyszy. Że to nic nie da. Jej i tak nic nie pomoże. 
Eragon szybko po tych wydarzeniach wstał. Podszedł do niej wypowiadając przy tym następne zaklęcia. 
-Eragonie...proszę...pomóż-powiedziała do niego błagalnie Elisa.
Eragon roześmiał się gardłowo i uniósł nóż w górę. Zaczął szybko monotonnie wypowiadając zaklęcia, których znaczenie rozumieli wszyscy oprócz Elisy.Po chwili nóż wylądował w piersi siostry. 
Mroczne Elfy podeszli bliżej i pożywili się jej ciałem. 
   Na następny dzień Gabriela dowiedziała się od chłopa, który wszystko widział z daleka. 
-Myślę, że z panią będzie to samo, pani Gabrielo-powiedział odchodząc.
Tak Gabriela zdawała sobie z tego sprawę. Musiała coś z tym zrobić.
   Gdy Eragon był bliski domu uśmiechnął się z tego, że będzie czarownikiem. Zgodnie z poleceniem Johanny musiał mieć pewność, że będzie mieć potomka. Wybrał najpiękniejszą kobietę we wsi. Gdy zrobił co musiał zostawił ją na drodze swojemu losowi. I poszedł rozprawić się z matką. 
   Kiedy wszedł do domu zobaczył, że matka powiesiła się. Klną długo i siarczyście. Zdenerwowany wziął podpalił cały dom używając swoich nowych zdolności. Po czym skierował się do domu Johanny.
-Nie żyje ! Powiesiła się !-powiedział otwierając ledwo drzwi.
-A twoje przyszłe dziecko ?-zapytała Johanne z daleka domu
-Za parę miesięcy będzie na świecie-uśmiechnął się pod nosem.
-Głupcze. Już jutro-powiedziała Johanne zbliżając się bliżej do Eragona.
-Nie rozumiem-odparł.
-Boś głupi. Twoje zadania wypełnione-roześmiała się i uniosła do góry ten sam nóż jakim on zabił Elisę.
Po chwili ostrze noża przebiło serce Eragona. Skończył tak samo jak jego siostra. 
   Johanne zajmowała się dzieckiem, które nazwała Elisabeth Lind. Opowiedziała jej historię jaką dokonał jej ojciec i co zrobiła ona "aby uratować jej życie". 
   Dziewczynka nie była wcale taka głupia jak myślała Johanne. Odpłaciła jej tym samym. Zabiła ją tym nożem, którego potem sobie przywłaszczyła. 
   Wygląd odzie dziczyła po matce i ciotce. Była piękna. Piękna jak Angelicca tylko miała rude włosy. Piękne i błyszczące. Kuszące czerwone ust. I wyrośnięte jak na swój wiek kształty. Były tak samo piękne. Tak samo szybko się rozwijały. 
   Miały być bezwzględnymi narzędziami zła. Tymi, które zabijali wszystkich i wszystko. Lecz Elisabeth wybrała dla siebie całkiem inną historię. 
   Opuściła wioskę wcześniej mówiąc, ze Johanne nie żyje. I, że mogą ją spalić, co też szybko uczynili.
   Sama zaczęła szukać śladów Asasynów. Kiedyś Johnne opowiadała jej o ich istnieniu. Elisabeth chciała mieć pewność, że w jej krwi będzie ich krew. To dawał jej większe szanse być potężniejszą. 
   Kiedy znalazła się w Krainach Centralnych miała już dwadzieścia lat. Lubiła znajdywać sobie tam kochanków na dłuższe noce. Była piękna, Cesarscy też. Mogła łatwo zaciągnąć ich do łóżka. 
   Lecz dalej podąrzała na południe jedynie po to, żeby dojść do krainy zwanej Vergonta. Ojczyzna Asasynów. 
   Podąrzała dalej. Z celem, który musi wypełnić. Musi się wzmocnić na przyszłość. Wiele razy nie jadła, ale co tam. Na ogół po tygodniu znajdowała jedzenie. 
   Gdy miała już dwadzieścia-osiem lat dotarła do Vergonty. Wiedziała, gdzie miała szukać Asasynów. Są pilnie strzeżeni w najpiękniej szych i najbogatszych chatach w stolicy-Arkonii. Wiedziała też jak ich rozpoznać. Ich piękne kocie oczy przyciągały.  Były przepiękne. Kolejna zdolność jaką chciała. 
   Gdy tam dotarła nie chciała przebierać. Wiedziała kogo wybrać. Rodriquezów. Byli najpotężniejszymi z Asasynów. A ona była najpotężniejsza z czarownic.
   Nie poszło jej tak szybko jak chciała. Musiała zrobi eliksir. Nie żaden miłosny. Lecz pożądania. Pożądania jej wystarczył. Chciała mieć dziecko,  nie kolejnego, który by za nią latał, bo się zakochał. 
   Jak było po wszystkim nie chciała mieć z nimi nic do czynienia. Jeszcze w tę samą noc wróciła na Ziemię. Dość miała tego, że wiecznie musi zmieniać miejsce, ale musiała. Najlepszym miejscem wydały Się Niemcy. Południowo-wschodnie Niemcy. 
   Z tego co wiedziała w tamtych górach znajdowały się czarownice, których nikt nie znał. Udała się do Mittelsteine. Dzika i pełna magii miejscowość. Każdy robił tu co chciał i nikt mu nie bronił.
   Dziecko gdy się urodziło trafiło pod opiekę do czarownic. Lecz ich ostrzegła:
-Pamiętajcie ja będę wracać raz na tysiąc lat. Jeśli tylko komuś z moich potomków coś się stanie zabiję was wszystkich-powiedziała z uśmiechem.
   Potem wróciła do Vergonty do Arkonii. I tuż przed pałacem królewskim wyciągnęła swój nóż, który zabijał wielu i dźgnęła się prosto w serce. A nóż wrócił do dziecka. 
   Anelia to było dziecko urodzone w następnym tysiącleciu. 
   Anelia, albo raczej Elisabeth udała się do miejsca nad rzeką. Miejsca Mico, Persefony i Ichii'ego. Stwierdziła, że wyspa znajdująca się na środku jest idealnym miejscem do czarowania. 
   Beata była następna. Podczas gdy Elisabeth wróciła do żywych zabiła jej opraw czynie. Były to czarownice nie wierzące w to, ze ona wraca. Zajęła się nimi brutalnie. Elisabeth w ciele Beathy odkryła tam miejsce do nocnych igraszków. Znajdował się tam diabeł, który nie mógł ani wrócić do otchłani (bo był za dobry), ani nie mógł iść do nieba, Biali Łowcy na niego ciągle polowali. Tak więc zawsze tam wracała.
   Jako Daniela zaczęła zauważać, że wygląda jakby inaczej. Ma ciemniejsze włosy, przypominają już ciemny brąz, i jej złote oczy lekko przygasły, miały mieszankę czarnego. 
   Była zła. Ktoś się związał z zakazanymi. cesarskimi ! Ach ! To nie możliwe ! Ale, kto ? 
   Chwilę później wiedziała. To Lied'owie. Zawsze twierdzili, że chcą być jednymi z nich. Chcą być wampirami Cesarskimi. A niech sobie nimi będą ! Nie będą już w pełni korzystać z magii. W ogóle nie będą !
   Następnym razem wróciła jako Angelika. To imię jej się spodobało. Opuściła się parę razy i ma braki w tworzeniu tej najsilniejszej. Słyszała, legendę o Wybranych. Że ma się urodzić ktoś taki, że zdominuje wszystkich.
  Miała cichą nadzieję, ze będzie to ktoś z jej potomków. 
   Był tysiąc-dziewięć-setny. Jeśli dobrze policzyła jej następna córka przyjdzie na świat w dwusetnym roku. To dobrze. Ale musiała dowiedzieć się, więcej o tej legendzie. 
   Nie miała wyjścia musiała udać się do Vergonty. Do Asasynów. Musiała odświeżyć krew i sprawdzić jak będzie sobie radziła wśród Asasynów. 
   W Arkonii znalazła mniejsze miasteczko. Kolonię. Tam mieszkał zarządca Akkanen. Był piękny z jasnymi rudymi włosami. Miała nadzieję, że potem otrzyma od niego takie piękne włosy. Rozkochała go w sobie. Musiała to zrobić, aby zapewnić swojej następnej córce miłość,a ta, żeby potem nie kochała nikogo innego. 
   Gdy zaczęła rodzić poprosiła:
-Nazwij ją Angelicca przez dwa "c"-powiedziała pewna, że przeżyje.
   Niestety przeliczyła się. Umarła podczas porodu. Ciało Angeliki było za słabe, żeby mogła rodzić. Szczególnie kogoś tak potężnego jak mała Angelicca. 
   Mała Angelicca rosła bardzo szybko. Była piękna. Nienaturalnie piękna jak jej matka. Lecz nie miała rudych, jasnych włosów jak w młodości. Miała Czarne, kręcone włosy do ramion. Piękne, kuszące kształty. Rozwinięte jak na nią za szybko. Akkan pilnował ją, żeby nikt się nie kręcił, ale nie wiedział, że od dwunastego roku życia już ma swój pierwszy raz za sobą. 
   W przeciwieństwie do swoich poprzedni czek Angelicca nie była "nowym ciałem" Elisabeth. Była sama bez nikogo. Lecz często była z nią na spotkaniach. Uczyła się czarów i wszystkiego co Elisabeth wiedziała. 
   Angelicca stwierdziła, że kiedyś musi ją wskrzeszyć. Tylko jak to zrobić bez pomocy Cesarskich ? Tego nie wiedziała. Wiedziała jedno, że była niesamowicie potężna. A gdy do niej to dotarło nic nie mogło dla niej stanąć na drodze, żeby wskrzesić matki. 
Nic !
  Kiedyś na prośbę matki Angelicca poprosiła ojca, aby mogła dołączyć do straży. Straży poszukującej młodego Rodriqeza. Ale przedtem wytatuowała sobie na szyi płomień. Znak, że nikomu nie przynależy. A pomógł jej w tym wilkołak. Jej najlepszy przyjaciel.
   I tak spotkali Ichii'ego i resztę.



       Następna księga będzie opowiadać o wszystkim z punktu widzenia Angeliccy Lind. Najpiękniejszej i najpotężniejszej czarownicy świata. 








5 komentarzy:

  1. Super. Chyba najkrótsza z ksiąg ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i najkrótsza, ale najwięcej się dzieje.

      Usuń
  2. One of the best! I love this book! I can not wait to see her in the U.S.A. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Elisabeth è la incredibile! fornisce un esempio te stesso ... fino a quando non volete essere così;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z księgi na księgę jest coraz ciekawiej.
    Że też ja tak pisać nie potrafię !

    OdpowiedzUsuń